Constatnta
Dziękujemy Ci Boże, że czuwasz nad nami.
Od dziś słowo horror nabrało dla mnie nowego znaczenia. Wczoraj cały dzień przygotowywaliśmy liny do podniesienia, zaaranżowaliśmy dźwig prze miłą Panią z mariny, który przyjechał o 13.
Zawiązaliśmy naszą linę cumowniczą do podniesienia pod salingami masztu. Gdy tylko dźwigowy podniósł maszt pośpiesznie ściągaliśmy mocowania, na których leżał. W tle słyszałam nawoływania z pobliskiego meczetu. Tomek i Jasiu nakierowywali maszt na właściwe miejsce. Gdy był już za nadbudówką w pozycji pionowej nagle trzask! Pękła lina. Maszt spada. Maszt spada powoli. Na tyle powoli, że jest się w stanie bardzo dużo pomyśleć i zdać sprawę z tragizmu sytuacji.
Spada do wody, obija się o położone na burcie opony i zrywa oba relingi, które go trochę amortyzują. Leży w wodzie do wysokości salingów. Tomek siedzi na nim przeważając, tak jak przeważa się samochód wiszący nad przepaścią. Natychmiast i ja stojąc z boku podbiegam i siadam i jakiś człowiek i Mika i ELke. Jasiu szybko przymocowuje linę zerwaną linę na nowo, dźwigowy opuszcza hak i maszt jest podnoszony z trwogą z powrotem na ląd. Ze środka z dołu wypływa woda.
Nie jest tak źle straciliśmy jednak lampy masztowe, trójkolorowa górna była plastiku i została tylko żarówka, w białej kotwicznej pływała rybka, więc obie ściągnęliśmy. Po kilkunastu minutach znów podnieśliśmy, włożyliśmy nawet już śrubę mocującą. Ale znów trzeba było go podnieść i położyć na brzegu – podczas wodowania wszystkie stalówki i fały splątały się tak, że nie było żadnej opcji, żeby je rozplątać.
Ściągnęliśmy wszystkie misternie przez nas wczoraj założone liny – fały, topenanty i inne zostawiając jedynie fał grota, na którym kogoś wciągniemy, żeby resztę założyć. Trzecia próba – są prawie tylko stalówki, udaje się założyć wszystkie liny, maszt stoi!!!
Potem pomagamy podnieść maszt na Yorikke – u niech na szczęście oprócz zaplątanego sztagu nie ma żadnych problemów. Wrzucamy wszystkie nasze rzeczy na pokład i płyniemy na nasze miejsce przy pontonie.
Straszny dzień. Popołudnie i wieczór spędzamy na obniżaniu cieśnienia krwi i poziomu adrenaliny. Ciężko się po czymś takim uspokoić. Szczęście w nieszczęściu. Nasz błąd – za słaba lina. Ale nikomu z nas nic się nie stało, maszt spadł do wody a nie na ląd, nie skrzywił się ani nie utopił.
Jasiu jeszcze po południu poszedł do pobliskiego sklepu żeglarskiego i kupił nową lampę trójkolorową. I ja i Tomek idziemy popływać w Morzu Czarnym. Jest nie słone – jak Bałtyk, przyjemne ciepłe z ładnym piaseczkiem. Ciężko zasnąć, ale w końcu zmęczenie bierze górę nad emocjami i wszyscy zasypiamy.