Jasiu:
Niedziela 4 październik, dzień wyjazdu, ja czuje się fatalnie, pierwszy raz zostawiamy jacht na obcym brzegu, mimo ze wszyscy zapewniają ze będzie ok. ja mam pewne obawy. O 11 ostatni kieliszek wina z przyjaciółmi. Dorrit i Dick popłyną dalej na południe. Oni chcą zimować na jachcie, więc musza płynąć w cieplejsze rejony jak tylko będzie dobra pogoda. Z nimi też popłynął nasz ostatni ocalały
kwiatek w doniczce.
Bonny i Harry chcą płynąć jakieś 25 mil na południe do Sozopol na samym południu Bułgarii, jechać na 3 tygodnie do Niemiec i wrócić na jacht. Umawiamy się na spotkanie gdzieś na Krecie w przyszłym roku.
Później zdanie kluczy i jachtu obsłudze mariny. O 13 czeka już samochód by zawieść nas na lotnisko, 30 km. Kubuś dość ciężko znosił podroż, choć w marinie dostał jedna tabletkę na sen, a na lotnisku druga, często się zrywał. Wszyscy mam pomagali, w dodatku jechała tez z mami Teresa w odwiedziny do Polski. W Berlinie czekał już Kuba, jeszcze tylko 2.5 godziny i byliśmy w domu po 4 miesiącach w podroży. Teraz pozostało nam tylko czekać do wiosny by ruszyć dalej na południe.