Żegluga do Reggio di Calabria była jachtingowa i przyjemna. Często płynęły przy naszej burcie delfiny i to bardzo blisko. Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia, tylko zrobiłem video.
Do Reggio di Calabria dopłynęliśmy późnym popołudniem. Chcieliśmy zatankować przy wejściu, niestety stacja paliwowa jest nieczynna z powodu jakiś uszkodzeń.
Bosman wskazał mam miejsce i pomógł zacumować. Większość jachtów to Włosi, prócz nas tylko stał tu jeden jacht angielski, francuski i niemiecki. Na niemieckim jachcie „Stella” samotny żeglarz przepłynął trasę podobną do naszej, tylko z Wiednia. Wracać też będzie przez Marsylię.
W następny dzień w niedzielę wyszliśmy na miasto. Wszystko zamknięte. Strasznie brudne ulice, idzie się w śmieciach. Najbrudniejsze miasto jakie spotkaliśmy w naszej podróży. W końcu znaleźliśmy otwarty duży supermarket, tylko że głównym towarem były puste półki jak w Polsce w ostatnich latach za komuny. Była co prawda niedziela, ale w poniedziałek w południe było tak samo.
W czasie postoju w marinie cały czas mocno wiało z północy i wchodziła martwa fala.
Okres prosperity miasta, portu i mariny dawno minął. Wszystko poniszczone, w marinie dawno nic nie wyremontowano. Sprawiało to bardzo przygnębiające wrażenie.
Wyszliśmy w wtorek o wschodzie słońca. Mielismy do pokonania 8 mil najwęższego odcinka cieśniny Messyńskiej. Z początku prąd był przeciwny, ale słaby. W najwęższym odcinku prąd był już z nami. Po dwóch godzinach wpłynęliśmy na morze Tyrreńskie.