Do Agios Nikolaos przyjechaliśmy z Kubą krótko przed północą. Bosman już czekał, niedługo mieliśmy już drabinę i podłączenie elektryczne. Po wrzuceniu bagaży do jachtu poszliśmy coś zjeść. Rano inspekcja Jachtu, jest pierwszy maja i chyba bardziej obchodzony niż w Polsce. Jacht dość znośnie zniósł zimę, choć pełno rdzy i wszędzie sól, w dodatku na początku kwietnia było trzęsienie ziemi, ale na szczęście nic się nie stało.
W poniedziałek ustaliłem wodowanie na 4 maja. Trzeba było się dobrze sprężać, by wszystko zrobić. Wreszcie 4 maja, przedpołudniem jesteśmy już na wodzie. Jeszcze regulacja silnika i pierwsze przejście na nasze miejsce postojowe przy pontonie C. Roboty jest jeszcze dużo, malowanie pokładu, takielunek, żagle itp.
Pogoda nas nie rozpieszcza. Jest wietrznie, zimno, a co najgorsze deszcz. Pokład malujemy w ostatniej chwili. Na lunch chodzimy do braci, którzy mają restaurację 100 metrów od mariny. Tam właściwie to zamawiamy tylko piwo, ale do piwa dostajemy tyle przystawek,
że starcza na lunch.
W niedzielę wczesnym popołudniem przylatuje Mika. W poniedziałek zamawiam paliwo i załatwiam pierwsze formalności z Coast Guard. Mam jeszcze potwierdzić wyjazd jutro rano. Z Miką zwiedzamy Aghios Nikolaos, lunch jak zwykle u braci, Mika wreszcie wierzy, że do piwa można dostać tyle jedzenia. Po południu wychodzi w morze mój sąsiad z prawej burty- Francuz. Starsze małżeństwo, ich jacht to widać że dużo pływa, a nie stoi w marinie jak większość tutejszych jachtów.
D-Day, wtorek 10 maja, prognoza pogody sprawdzona, rano po tradycyjnym śniadaniu, czyli jajkach sadzonych na szynce, którą sami z Mirkiem wędziliśmy przed świętami, załatwiam ostatnie formalności z Coast Guard, w tym czasie Mika i Kuba przygotowują jacht do wyjścia w morze. W południe zmieniamy keję tak, by mógł samochód cysterna z paliwem do nas dojechać, 10 minut po zacumowaniu ( nawet nie zdążyliśmy wypić ouzo), samochód z paliwem już był. Tankowanie to kwestia 20 minut. Ostatnie zakupy i lunch u braci, pożegnalne zdjęcia. Na drogę dostajemy świetny twardy kozi ser. Pożegnania i w drogę. Trochę smutno, bo kawał czasu tu spędziłem i zaznałem dużo życzliwości od ludzi, ale taki los żeglarza.